Słodki kamień.
Osiem lat temu znalazłem
świetny eksponat do moich zbiorów.
Pokazałem go w eseju „Przysmak praprzodków” i cieszę się, że esej ma
wyjątkową poczytność.
Ale, że jestem upierdliwy a
uparty, miałem niedosyt. Jeden kamień
ilustrujący obecność trzciny cukrowej na Ziemi Niczyjej i zastosowania Homo
erectusa, był dla mnie niewystarczający.
Jako pionier sam siebie
sztorcowałem – jeden kamień każdy głupi znaleźć może.
Pomiędzy innymi znaleziskami
szukałem powtarzalności, 8 lat szukałem potwierdzenia.
fot. 1. Fragment skamieniałego miąższu z łodygi trzciny cukrowej. Odcinek gruby tarty na tarce z lewej, z prawej oszlifowany przez lądolód. Lądolód nie szlifuje na płasko, lądolód szlifuje na okrągło (zaokrągla).
Znalazłem, mam potwierdzenie
obecności trzciny cukrowej jak i swoich słów tam zapisanych. Bo pisałem, na podstawie śladów cięć, że
łodyga była naginana i cięta raz za razem dużym odłupkiem lub siekierą
krzemienną a „z uderzenia”.
Na fotografii w eseju
przedstawiłem fragment odsłoniętej łodygi ze słodkim miąższem w środku. Miąższ okazał się rozsypującym się proszkiem,
kamieniem brudzącym palce.
Co więcej, w cyklu „Wypieki”
pisałem o zastosowaniu miąższu trzciny cukrowej jako słodkiego składnika placków
i ciast. Skoro nasz przodek
przygotowywał produkty roślinne do przetworzenia cieplnego, do wypieku, nie
widziałem przeciwwskazań, aby obrabiał miąższ trzciny cukrowej. Jej smak na surowo znał od milionów lat a tu
rosła na obrzeżach sawanny, w jego zasięgu.
Musiał dokonać takiego wyboru,
skoro zastosowanie już miał.
fot. 2. Widok z drugiej strony;
1, 2 - cięcia dużym odłupkiem lub siekierą.
3 - cięcie trzecie i odłamanie oszlifowane przez lądolód.
4 - obszar ze śladami pleśni.
Ślady tych cięć znałem już i opisywałem w obrazie wiązki trzciny w eseju.
Ślady tych cięć znałem już i opisywałem w obrazie wiązki trzciny w eseju.
Ale nie szukałem przez lata
proszku ani pyłu. Szukałem śladów
miąższu potraktowanego przez krzemionkę – szukałem jego innego oblicza. Miałem jego wyobrażenie, szukałem zmyślenia,
które nie miało swojego odpowiednika na Ziemi.
Szukałem „twardych”
kamiennych dowodów, dopiero teraz mogę
pokazać swoje mrzonki na fotografiach.
Bo to zamyka temat i zamyka worek wątpliwości dotyczących trzciny
cukrowej w rękach Homo erectusa.
Uczone osoby nie muszą już martwić się o NIEMOŻLIWE, bo niemożliwe stało
się możliwe.
fot. 3. Skamieniała cienka końcówka miąższu z łodygi, widok miąższu i ślady pleśni. Końcówka była miękka i wiotka, nie nadawała się do ścierania ale nadawała się do spożycia przez dziatwę.
fot. 4. Widok od strony liścia na porcji miąższu.
fot. 5. Miąższ był spożywany a liść obrywany;
1 - ślady kolejnego usuwania liścia łodygi.
2 - ślady jedzenia miąższu.
W poszukiwaniach nie obyło
się bez niespodziewanych niespodzianek.
Jako, że celownik w
postrzeganiu kamieni miałem ustawiony na jasno żółty kamień, znajdowałem
podobne rozsypujące się w palcach znaleziska.
Wiedziałem już, że ta konsystencja charakterystyczna jest dla znalezisk,
skamieniałości miąższu roślin lub owoców o dużej zawartości cukrów lub skrobi.
Ponadto, a wiem to z dotychczasowych
znalezisk, że nie zawierają one ani śladu tłuszczów.
fot. 6. Ciekawostka przyrodnicza. Skamieniały miąższ owoców lub bulw, z prawej widoczny fragment łupiny. Rozsypująca się zagadka do rozwiązania.
Odłożyłem je do prezentacji i
teraz nadszedł czas ku temu.
Znaleziska ciekawe, bo nie
odczytane przeze mnie. Nie mam dość
wiedzy, aby je zinterpretować, określić ich przynależność w świecie
roślin. Jedyną wskazówką jest fragment
łupiny, skorupy okalającej słodką zawartość.
Znaczy, że owoc to jaki albo i bulwa.
fot. 7. Skamieniała porcja rozdrobnionej rośliny, u góry wyciśnięta, u dołu i od spodu obciekała wodą (sokiem?).
Podobna nie wiadomość
zdarzyła mi się w eseju „Pachnący problem”.
Ostatnio znalazłem nawet dużą
porcję tej nieznanej rośliny. Duża pajda
rozgniecionej i rozdrobnionej rośliny była wygniatana w dłoniach dla
wyciśnięcia z niej wody lub soku. A jak
mi wiadomo, bulwy niektórych roślin są trujące, po rozdrobnieniu trzeba papkę
kilkukrotnie płukać w wodzie, aby pozbyć się toksyn. I zapewne tak było, bo gdyby materiał był
starty na tarce lub roztarty rozcieraczem byłby za drobny do płukania, cały by
spłynął. Ta porcja została porzucona,
nie wygnieciona w całości i do końca, bo to widać w znalezisku.
fot. 8. Widok porcji od dołu, nie wyciśniętej.
Kamień był bardzo brudny, bo
powierzchnia jego porowata, duże wgłębienia pomiędzy dużymi grudkami.
Umyłem eksponat, wysuszyłem,
włożyłem do plastikowego woreczka. Wczoraj
po miesiącu otworzyłem woreczek, wsadziłem nos do środka – rozległ się słodki
zapach plasteliny. Nie mogłem go
określić ale przypominał mi kminek.
Tylko, że kminek to drobne nasionka do przyprawiania w całości lub w
proszku a i to w minimalnych ilościach, bo bardzo intensywny ma zapach. Ale, jak to prezentowałem w eseju materiałem
wyjściowym była prawdopodobnie duża bulwa lub łodyga jakiejś trującej (na
surowo) rośliny.
Zapach wisi w powietrzu a znikąd
pomocy żadnej. Smaku miąższu trzciny
cukrowej też nie poznałem, choć tyle o nim pisałem.
Foto autor Roman Wysocki
23.05.2015 Bystrzyca k.Wlenia
Prawa autorskie zastrzeżone.