Dyjament (diament).
Kontynuując ten przewodnik niepotrzebnie zawęziłem go w
tytule do Paleolitu.
Ale będąc jednocześnie Waszym przewodnikiem po Ziemi
Niczyjej nie sposób pomijać wszystkie inne zjawiska i znaleziska w regionie.
Musiałem się rozbestwić, poużywać sobie na uczonych w tematach nie dotyczących
Paleolitu.
Opisuję i bałamucę nauką, bo nauka szkodzi tylko uczonym.
Przewodniki i atlasy skąpo informują o występowaniu
diamentów w Sudetach.
Wiadomo, że głównym siedliskiem – złożem pierwotnym - owych
są skały kimberlitowe. Ale gdzie ich szukać skoro wszystko zarośnięte i
niedostępne a jak już dostępne na polach, to poorane na wierzchu i dziś
niewidoczne. Ale widoczne w strumieniach górskich. Tam czysta woda ukazuje dno
tych strumieni, tam te gliny (?) są dobrze widoczne, bo są. Ze strumieni
pochodzą też pojedyncze znaleziska diamentów. Leżą wśród żwirów, piasku i
kamieni. Prawdopodobnie woda w potokach wypłukuje ze skały (gliny?) diamenty i
roznosi po dnie. Ale też dokopać się do nich nie sposób.
Podobnie jest na plażach mórz i oceanów, tam wypłukane z
kimberlitu, ze skały (!) stanowią złoża wtórne diamentów.
Tymczasem przed czterema czy pięcioma laty gruchnęła wieść
gminna;
- na polach uprawnych rolnik znalazł bryły kwarcu z
widocznymi kryształami diamentów.
Znaczy, że znalazł diamenty zatopione w kwarcu.
Rolnik zawiadomił uczonych geologów. Uczeni przyjechali,
zebrali po polu bryły kwarcu do badań, powiedzieli, że dadzą znać; co i jak, i
odjechali.
Od tego czasu słuch o diamentach i uczonych zaginął. Bez
listu gończego i poszukiwań nie obędzie się. Chyba, że nie wolno nam o tym
wiedzieć, to i nie dowiemy się.
Kimberlit?
Gdziekolwiek zaglądniecie do literatury kompletna niewiedza
i bełkot naukowy. Zaglądnijcie do Księgi Rodzaju w Wikipedii pod hasło –
kimberlit. Jeśli Wy coś z tego zrozumiecie, to ja jestem OSIOŁ WYSOCKI, albo
uczeni osiągnęli wyżyny bełkotu. Zmowa uczonych działa, to żonglerka naukowymi
terminami dla ukrycia własnej niewiedzy.
Zajmę się tym w następnym eseju, bo to się kary prosi a
Czytelnikom wyjaśnienia w sposób jasny i prosty, bo są na to proste słowa.
Będzie więc tłumaczenie z naukowego na nasze ale przed kolejną lekcją
koniecznie zaglądnijcie do Wikipedii zobaczycie to KURIOZUM INTELEKTU!
fot. 4. Zbliżenie powierzchni sferycznej, obraz zniszczeń (ubytków) dochodzących do krawędzi lub ścianek kryształów.
Jako doktor od kamieni zastanawiałem się, w jaki sposób
diamenty znalazły się w kwarcu. Kwarc to krzemionka, SiO2 i może krystalizować
zarówno w magmie w wysokiej temperaturze i ciśnieniu a raczej w czasie spadku
tychże w stosownych dla kwarcu warunkach fizyko-chemicznych, kiedy dochodzi do
krystalizacji. I taki kwarc, i przeróżną krzemionkę znajduję w pozostałościach
lawy na polach. W przetworach wulkanicznych jest to zarówno krzemionka
bezpostaciowa jak i krystaliczna a często jedna z drugą.
No dobrze, wiem, że chcieliście to przeczytać;
- są tam też agaty pochodzenia wulkanicznego.
Nie na próżno definiowałem nazwy magmy i lawy w poprzednich
esejach.
Magma, płyn wydobywa się z krateru wulkanu – jest płynem
wieloskładnikowym. Na powierzchni wylewa się, przemieszcza i stygnie jako lawa,
obniża temperaturę a w konsekwencji zamienia się w ciało stałe, w skałę. W
magmie nie ma kryształów, te kryształy tworzą się dopiero w wylanej lawie w
czasie przejścia materii z fazy płynnej w fazę stałą. Następuje gwałtowny
spadek ciśnienia i temperatury. W czasie tych obniżeń temperatury, bez dużego
ciśnienia następuje krystalizacja poszczególnych składników albo i nie.
Dlatego agaty pochodzenia wulkanicznego krystalizują w
środku tej samej krzemionki bezpostaciowej tworząc druzy, puste w środku –
patrz, stosunki ilościowe płynu i ciała stałego. Mogę mniemać, że jednymi z
pierwszych, które krystalizują są diamenty, bo temperatura krystalizacji węgla
podana przez uczonych wynosi 1400 st.C, jest więc bardzo wysoka. Dzieje się to
gdzieś u wylotu komina wobez znacznego spadku ciśnienia i spadku temperatury
magmy w środku wulkanu wynoszącej tam ok. 3000 st.C.
Eureka – w magmie węgiel jest w płynie jak i wszystkie
pozostałe jej składniki!
Zwykłe szkło topi się a więc i krzepnie bezpostaciowo w
temp. ok. 660 st.C.
Przyjmuję więc, że krzemionka SiO2 krzepnie lub krystalizuje
w temp. 800-900 st.C, szacuję, bo nie chce mi się tego sprawdzać.
Teraz rozumiem - tak to rozumiem – że powstałe już kryształy
węgla mogły znajdować się i przemieszczać w płynnej krzemionce. Tu w kwarcu, który jeszcze był płynem.
Kwarc krystalizował lub zastygał bezpostaciowo w znacznie niższej temperaturze
z kryształami węgla w środku.
Stąd i diamenty w kwarcu.
Znaczy, że wysokie ciśnienie rzędu setek atmosfer i wysoka
temperatura rzędu tysięcy stopni C., to kolejna bajka uczonych. Jeśli już, to w
warunkach laboratoryjnych i w wysokiej próżni, samego węgla bez kontaktu z
ciałami obcymi.
Czyżbym znowu nabroił?
Skoro zwyobracałem już Waszą Wyobraźni i Wiedzę, to muszę przejść do rzeczy czyli do znaleziska.
Lądolód przechodząc po polach pod Ostrzycą pozostawiał po
sobie na polach (dziś uprawnych) porozrzucane kupki, nieraz doły zasypane
żwirem i piachem. To jest to, co toczył przed sobą w morenie czołowej. W
cieplejsze lata zatrzymywał się, aby złapać oddech przed następną zimą i dalszą
wędrówką stosownie do tego, ile śniegu napada. Bo lądolód przemieszczał się
głównie w zimie, latem tylko jeśli było mroźne i były opady śniegu. W czasie postoju to,
co taszczył przed sobą lub było akurat pod spodem usypywał albo rozrzucał
luźno.
W takich okolicznościach terenowych, bo polodowcowych
znalazłem kamień wielkości i kształtu połowy jaja kurzego klasy XXL.
Kamień jakiego szukałem, bo kształtem podobnych do ulepionej
porcji tłuszczu, a że uszkodzony, nie istotne. Szukałem po polu myśli i zastosowań Homo erectusa.
Ale po umyciu, kamień przestał mi się podobać, co nie
znaczy, że przestał mnie intrygować. Na obłych powierzchniach jaja widziałem,
że odbył pod lądolodem długą drogę. Był poobijany i obtoczony, jak żadne
znalezisko po naszym przodku. Kamień musiał wędrować pod lądolodem setki a może
tysiące kilometrów.
To co znajduję po Homo erectusie tu na miejscu, tu na
miejscu było depozytowane, pozostawało tam, gdzie było wytworzone. Lądolód
równo zasypywał wszystko ziemią a jeśli coś było oszlifowane, to tylko
fragmentarycznie, tyle ile wystawało z zamarzniętego gruntu. Bo wszystko, co pozostawił
nasz przodek, zalegało w zamarzniętym gruncie.
Dlatego tyle cennych artefaktów przetrwało , żeby mogły je
zniszczyć pługi, i żeby Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa nie miało z tym kłopotów
i mojego zawracania głowy.
Myjąc preparaty uważnie im się przyglądam. Pod wpływem wody
powierzchnia kamieni nabiera barw, dopiero wtedy kamień staje się czytelny. Po
czym, po wyschnięciu znowu jest szaroburym kamieniem. Na powierzchniach obłych
(sferycznych, bo to jajo) zauważyłem nierównomierności w obtaczaniu przez
lądolód. Mogły wynikać z różnej twardości warstwy powierzchniowej. Ubytek
połowy jaja jest gładki z połyskiem, bo nie obtoczony ani nie szlifowany przez
lądolód. W czasie mycia zauważyłem jasne plamy, które mnie nie dziwiły.
Przecież miałem do czynienia z krzemieniem a ten wcale nie musi być jednobarwny
ani jednorodny. Eksponat odłożyłem na bok, wszak nie pasował mi ani do
sztucznych krzemieni ani do naturalnych. Pozostawał na boku przez lata, aż usłyszałem
wieść gminną o diamentach.
Com ja się go naszukał, ale znalazłem, żeby zaraz zobaczyć
go pod światło. I stało się moje najgorsze przypuszczenie. Kamień przeświecał w
kilku miejscach. Kiedy ustawiałem go do światła słonecznego zlokalizowałem
prawie przezroczyste struktury zatopione w krzemionce, jest ich tam trzy różnej
wielkości i kształtu albo i więcej. Zależy to od pozycji wobec oświetlenia.
Z resztą, sami zobaczcie.
Z resztą, sami zobaczcie.
Dlatego też wyjaśniły się nierówne obtoczenia na powierzchniach sferycznych. Inaczej ustępowała w szlifowaniu krzemionka a inaczej diament, bo był oporny.
Jak na razie nic mnie nie kusi aby wydobyć diamenty ze środka. Krzemień był wielokrotnie tłuczony (uderzany) i obtaczany. Nawet wydobycie za pomocą kolejnych cięć nie gwarantuje całości zatopionych w środku kryształów. Może być, że po wyodrębnieniu rozsypią się w drobne kawałki. Są jakie są i musi mi to wystarczyć, bo wydobycie ich ze środka to także koszty a byłyby zmarnowane na kilka ziarenek. Ponadto byłby to dopiero surowiec do oszlifowania czyli ponoszenia następnych kosztów dla nadania im wartości handlowej. Ubytek masy diamentu w obróbce dochodzi do 50% a koszt obróbki stanowi ok. 60% ich ceny.
Więc póki co, śpię na diamentach jak mało kto w Polsce.
Całkiem spokojnie, bo nawet ukraść się ich nie opłaca.
A na koniec stara żydowska mądrość – nie psuj jeśli wiesz,
że możesz zniszczyć.
Wynika ona z zasłyszanej sytuacji;
Przychodzi do Żyda hrabia z diamentem wielkości kurzego jaja
(jak znalazł do mojej sytuacji).
- Mosze rozłup mi ten diament na połowy.
- Dobra, Jaśnie Wielmożny Panie, proszę zaczekać, zrobi się
na miejscu.
- Josek! Josek! – krzyczy Mosze na cały warsztat.
Zjawia się Josek, Mosze daje mu polecenie;
- Przełup Wielmożnemu Panu ten diament na połowy.
- Już się robi Wielmożny Panie.
Josek migiem zniknął na zapleczu i tak samo szybko stawił
się przed hrabią z dwoma połówkami kamienia.
Hrabia zbaraniał, po chwili wracał do siebie;
- Jak to. To ja od miesiąca chodziłem po Amsterdamie z tym
diamentem i nikt się tego nie podjął. Niektórzy to przez tydzień wpatrywali się
w kamień po czym odmawiali. Bo nie dawali gwarancji, kamień mógł się rozsypać w
drobiazgi. A ty Mosze dałeś go pomocnikowi?
- Tak Wielmożny Panie. Tamci szlifierze, Wielmożny Pan i ja
wiedzieliśmy, co może się stać z kamieniem a Josek, nie wiedział. On nie
wiedział, co robi i dlatego zrobił jak trzeba, i tylko jemu mogło się to udać.
Diamenty są bardzo twarde i bardzo kruche. Dużych kamieni
nie tnie się tylko przełupuje a rozpoznawanie jak? - trwa nawet miesiące.
Fachowców do tego jest na Świecie kilku, a może wcale ich już nie ma.
Opowieść dedykuję tłuczkom, tym, którzy chodzą po polach i
tłuką wszystko, co wpadnie im w ręce. Można to robić, jak się kamień umyje i
wie z czym ma się do czynienia. Miejcie tę mądrość w sobie – nie psuj, jeśli
wiesz, że możesz zniszczyć. Bo przy tej okazji można pozbyć się diamentów; w
skale ( w kimberlicie, bo jest), w kwarcu lub w druzie.
AKTUALIZACJA 09.07.2016.
fot. 9, 10. Przystąpiłem do roboty szklarza. Rysowałem od lewej do prawej; początkowo obracałem kamień pod naciskiem, czując opór docisnąłem i ciąłem dalej. W części środkowej rysowałem krawędziami dwóch ziaren.
Po publikacji miałem niedosyt jakiś, tak jak Wy. Czegoś mi w
tym tekście brakowało, już wiem – próby rysy na szkle. Tylko jak tu zarysować
szkło skoro nigdzie nie ma czubka, krawędzie przełomu są zaokrąglone na całym
obwodzie jaja. Ale wymyśliłem. Ująłem kamień w dłoń i przyłożyłem krawędź ubytku
do szyby. Dociskając kamień do szyby przesuwałem go i jednocześnie obracałem
powoli. Po dwóch centymetrach poczułem opór, jakieś wystające ziarno skrawało
szkło. W tej pozycji ciągnąłem z naciskiem kamień po szybie i wyszła spod tego
rysa.
Tyle było do udowodnienia, że mam do czynienia z diamentem.
Czego sobie i Wam życzę, bo nie życzę kłopotów z wielkich
korzyści - życzę przygód i wrażeń z poznawania Świata..
foto autor. s. hab. Roman
Wysocki
07.07.2016 Bystrzyca k.Wlenia
Prawa autorskie zastrzeżone.