Translate

Eksperymenta…



Eksperymenta…
czyli o tym, jak blisko lub, jak daleko Homo erectus był od wylepiania naczyń z gliny i dlaczego tego nie zrobił?

Ostatnio zastanowiłem się nad sobą, zastanowiłem się dlaczego zawracam głowę Czytelników abstynencją (nieobecnością) uczonych w swoich badaniach.
Generalizując, ta abstynencja to jest MARGINALIZACJA i czai się za nią ZAWIŚĆ, że ktoś wie więcej i ma na to twarde kamienne dowody.
Tylko, że ta marginalizacja dotyczy największego odkrycia XXI wieku dotyczącego historii Ludzkości – odkrycia CYWILIZACJI GATUNKU HOMO ERECTUS w Północnych Sudetach.
Jest zjawiskiem, wcale nie takim lokalnym, skoro obejmuje Sudety Północne a może nawet więcej.  Jeśli uczeni mają w swoich zbiorach niewyjaśnione znaleziska, to czytają moje teksty w oczekiwaniu na wyjaśnienia swoich wątpliwości, a czytają (i czekają!).  Poszukiwania tylko kości i tylko odłupków zemściły się pustką w głowach – czarną dziurą w nauce.
Ale ja nie popuszczę, mam artefakty i jestem przez lata obryty w temacie.  Nie pozwolę na marginalizację wiedzy o naszym przodku.  Jak mnie już znacie;
- ucieknę a nie ustąpię.
fot. 1.  Zerodowana (zniszczona mocznikiem) pęknięta forma gliniana - szczegóły w powiększeniach.
Takoż ja nie o tym a o tym, jak rozwijała się intelektualnie i technicznie ta wyprostowana małpa, bo tak traktują go uczeni z braku materiału (znalezisk) czyli z własnej winy.
Jako nawiedzony przez Homo erectusa przedstawiałem na stronach dwóch zbiorów esejów poczynania, wynalazki i poglądy naszego przodka.  Pomiędzy stronami uwierały mnie różne znaleziska nie pasujące do opisywanych procesów.  Różne od dotychczasowych znalezisk, które dokładnie pasowały do zdjęć i opisów.  To znaczy, że każdy kolejny kamień był ilustracją procesu i wynikał z poprzedniego przykładu, był logiczną konsekwencją całego ciągu czynności.  Procesy i wyniki były powtarzalne, i udowadniałem to na stronach odpowiednimi znaleziskami, kamień po kamieniu.  Prezentowałem setki znalezisk, powtarzalnych elementów tych procesów;
- mięso surowe, mięso surowe zalepione w glinie i w różnym czasie otwarte ze skorupy,
- mięso gotowane w formach glinianych, proces wyrabiania gliny, lepienia plastrów do zalepienia, mięso gotowane w formie glinianej, mięsa ugotowane a nawet przypalone, fragmenty form po gotowaniu,
- surowce roślinne, przygotowanie do wyrobu ciast, ciasta w wyrobie i ciasta pieczone lub gotowane,
- procesy gotowania mięsa w formach grubych, znaleziska mięs gotowanych w żarze ogniska,
- i mięsa gotowanego w formach cienkich oraz wypieki ciast w komorze grzewczej.
I uważni Czytelnicy wiedzą, że w asortymencie przetwarzania surowców roślinnych wyróżniłem już znaleziska nie pasujące mi w procesie wypiekania ani w wyrobie (w wypieku), bo już przetworzone mechanicznie były wyrobami samymi sobie.  To były leki, kosmetyki i trucizny.  Inne od potrzebnych do wyrobu ciast, do wypieków, bo stosowane do innych celów i ja te zastosowania wymyśliłem.
fot. 2.  Zbliżenie na ziarna kukurydzy w zawartości formy glinianej.
Nasz przodek cały czas eksperymentował a wiedza gromadzona przez setki tysięcy lat, a dotycząca świata roślinnego owocowała konkretnymi zastosowaniami surowców roślinnych.  Tego, co nasz przodek wiedział o roślinach nie ma nawet w księgach.  Dopiero teraz współczesna farmakologia, chemia i technika biorą pod lupę medycynę naturalną i inne historyczne materiały naturalne.
Nasz przodek nie miał lupy ani aparatury badawczej, badał na podstawie obserwacji zwierząt i środowiska a na końcu na samym sobie.  Jak już pisałem, Kosmici nie powiedzieli mu, jak gotować mięso albo, jak robić wypieki.  Wymyślał to sam przez setki lat a wymyślone i stosowane już modernizował, znaczy rozwijał się intelektualnie.  Tyle tylko, że nie wszystkie innowacje przyjęły się na stałe, zostały zaniechane. 
fot. 3 i 4.  Zbliżenia na fragment mięsa przypalonego i mięsa ugotowanego.
Jak powiadali starożytni – potrzeba jest matką wynalazków.
A jak wynika z przedstawionych procesów, nasz przodek miał wypracowane metody przetwarzania białka; mięs i surowców roślinnych.  Były wystarczające dla jego potrzeb, były powtarzalne i odpowiednie do zapotrzebowania, i bogactwa w zaopatrzeniu.  Nie możemy z naszego współczesnego punktu widzenia oceniać go jako prymitywa, bo nie gotował zup, nie gotował mięs lub roślin w wodzie, bo po co?  Skoro miał wystarczające zasoby i powtarzalne wyroby. 
Gdyby dotknęła go bieda, wymyślił by sposób na zupę.  Wiem to akurat po sobie.  Gotuję zupy, bo w nich przetwarzam każdą drobinę mięsa lub warzyw.  Bo mam ich mało w swoim zasięgu.  Gdybym miał ich i pieniędzy pod dostatkiem, zapewne piekł bym mięsa i zajadał chlebem lub ziemniakami z surówką – zdrowo i do syta.
On nie był w mojej sytuacji, bo jadał przetworzone surowce białkowe i to do woli.  Czyli nie miał potrzeby ani konieczności gotowania zup.
A do picia wody, zlewania tłuszczów po gotowaniu mięs, pozyskiwania soków jako naczynia wystarczały mu tykwy, łupiny lub fragmenty form glinianych po gotowaniu.
Ale do naczyń i zastosowania ich do gotowania mięs i pieczenia wypieków był tuż, tuż, bo eksperymentował.

Kilka lat temu w O-9, tym gdzie do wąwozu przez setki lat wylewana była gnojówka i wylewana jest do dziś, znalazłem żółty trawiony gnojówką kamień.  Zasada jest jedna – trzeba zbierać kamienie inne od pozostałych, dopiero po oczyszczeniu lub umyciu można stwierdzić, co to jest i w jaki sposób.  Podniosłem kamień z niesmakiem z ziemi i wrzuciłem do torby.  Przed domem rzuciłem kamień pośród innych na lata do samoistnego naturalnego oczyszczenia (aż zapachy od niego odejdą).  Ale już po roku w kamieniu przeżartym na powierzchni gnojówką zobaczyłem odpryski skorupy a w jednym z nich małe żółte kamyki.  A wtedy wiedziałem już o gotowaniu mięsa w formach i o wypiekach. Przyglądnąłem się kamieniowi i dawaj go czyścić dłubakiem a szczotką i wodą.
Dopiero wtedy spod erozji ukazały się inne odłupania skorupy; formy glinianej z wyrobionej gliny, przesyconej tłuszczem i wypalonej w ognisku.  To akurat dobrze widać, bo ciemno brązowa glina wskazuje na glinę przesyconą tłuszczem i wypaloną w ognisku.  Ten obraz jest charakterystyczny dla znalezisk form i fragmentów form po gotowaniu mięsa. 
Wtedy wiedziałem już o wypiekach naszego przodka i powszechnym zastosowaniu w nich kukurydzy.  Żółte kamyki jawiły mi się jako ziarna kukurydzy dosypane do formy podczas zalepiania mięsa.  To znaczy, że podczas zalepiania mięsa wyrobioną gliną na wierzchu porcji ułożono garść kukurydzy i zalepiono, wysuszono formę przy ognisku i całość umieszczono w żarze ogniska do ugotowania.  Nie zrobiono naczynia i nie wypełniono go kukurydzą, bo ścianki formy po gotowaniu wskazują na obecność tłuszczu a więc ugotowanego mięsa w środku.  Formy nie rozbijałem, nie mam takiego geologicznego zwyczaju, co to, to nie.  Detektor, co go mam w mózgu podpowiada mi, co jest w środku.  Podpowiada mi, że wraz z mięsem w formie ugotowana była porcja kukurydzy, pychota.  Że o szaleństwie zmysłów nie wspomnę.
fot. 5 i 6.  Mały (długi) chleb kukurydziany na spodzie glinianym w widoku od góry i widoku z przełomem.
Drugim znaleziskiem, jednym z ostatnich w tym roku był fragment ciasta kukurydzianego z przyklejonym spodem glinianym.  Coś na podobieństwo wyrobu naszych tortów, gdzie pieczemy spód i na nim wykładamy słodkości, że palce lizać.
Tylko, że ten spód jest z gliny.  I jak mu się przyglądam, to widzę, że wykonany był plaster wyrobionej gliny właściwy (znany nam) formom glinianym do zalepienia mięsa.  Plaster grubości 3-5 mm mniej więcej prostokątny, raczej mniej niż więcej.  Na mokrym jeszcze plastrze została położona porcja wyrobionego ciasta z drobno roztartej kukurydzy, dokładnie wyrobionego z dodatkiem tłuszczu. Porcja została ukształtowana po bokach w zarysie spodu z nie wysuszonej jeszcze gliny.  I rozmazania (smugi) tej gliny widoczne są u dołu porcji, na cieście.  Tu przydaje się wskazówka podana powyżej.  Bo choć ciasto wypiekane było w komorze, na płycie o temperaturze ok. 200-250 st.C, to płytka gliniana nasiąkała przetopionym tłuszczem, nie spalała się na ciemny brąz jak formy z gotowanym mięsem w ognisku ale od spodu widoczne jest działanie wysokiej temperatury. 
  
fot. 7.   Widok od spodu na płytkę glinianą.
Pieczona porcja ciasta wyrabiana była z tłuszczem, ten po przetopieniu w cieście spływał na dół porcji i na płytkę glinianą.  W znalezisku wyraźnie widoczna jest ok. 0,5 mm ciemno brązowa warstwa gliny przesyconej tłuszczem.  Bez tej płytki wypiek kopcił by się na płycie grzewczej. Z komory wychodziły by kłęby dymu z palącego się tłuszczu.  Wynikiem działań naszego przodka była równo wypieczona porcja ciasta kukurydzianego na prostokątnym talerzu glinianym – mały, długi chleb kukurydziany – wypiek wysoki z komory grzewczej.
fot. 8 i 9.  Widok z boku i z końca porcji ciasta (wypieku), widoczna nierówna grubość płytki na dole, widoczne rozmazania gliny na cieście od dołu w górę, smugi gliny na cieście.
Prezentowane przykłady nie przyjęły się w zastosowaniu, są znaleziskami jedynymi w swoim rodzaju, są niepowtarzalne.  Ale są wystarczającym dowodem na to, że nasz przodek nie poprzestawał na gotowym.  Cały czas główkował i ulepszał, znaczy myślał.  I nie miał w tym żadnych ograniczeń kultowych ani mistycznych.
fot. 10.  Widok przełomu fragmentu.  Widoczny spód, płytka gliniana od góry przesycona tłuszczem, ciemniejsza warstwa górna płytki.  Z lewej też widoczna smuga tłuszczu, to skorupa zewnętrzna wypieku zatrzymująca tłuszcz w środku, w cieście.

Historia gliny w prehistorii Ludzkości.
Zastanawiająca jest dla mnie znajomość gliny i kolejne technologie stosowane w jej obróbce przez naszego przodka.
Od 1,5 mln. lat rozpoznawał różne gatunki gliny, początkowo do zalepiania surowego mięsa stosował byle co, gatunki nierozpoznane ale skuteczne.  Rozmoczone w wodzie nadawały się do obsmarowania lub obłożenia porcji mięsa.  Po zalepieniu i wysuszeniu na słońcu spełniały swoją rolę, odcinały dostęp powietrza do mięsa i pozwalały na długotrwałe przechowanie i dojrzewanie mięs.  Dziś nawet dla mnie trudne do rozpoznania jest, z czego jest oblepienie, mam do czynienia z szarymi lub beżowymi powłokami mineralnymi.

Zastosowanie ognia i zastosowanie gliny do gotowania mięsa wymagało zmiany technologii i stosowania czystej a dobrej gliny.  Te gatunki gliny, na których też się nie znam, są widoczne w obrazie fragmentów i plastrów do zalepiania.  Ich kolor od szarego, beżowego po różowy, cielisty a w plastrach widoczne jest dobre wyrobienie gliny.  Ta glina w oblepienia (forma!) musiała trzymać się w całości, wytrzymać wysoką temperaturę na zewnątrz i wysokie ciśnienie w środku.  I była wyrabiana w dłoniach do suchości, to znaczy, że woda potrzebna do zwilżenia cząsteczek po sklejeniu w bryłę była dalej wygniatana dopóty, dopóki glina była wilgotna.  Wylepiony plaster nie był już zwilżany, był przykładany do poprzedniego a krawędzie sąsiednich były z sobą zagniatane.  To pozwalało na krótkie suszenie formy.  Dlatego porzucone plastry i porcje wyrobionej gliny skamieniały bardzo ładnie, bez widocznego wpływu czynników atmosferycznych.  Bo wyroby z mokrej gliny i zwilżane przy obrabianiu powierzchni lub doklejaniu, schną bardzo długo. 

Następnym etapem technologicznym zastosowań gliny, był starannie (doświadczalnie) dobrany gatunek gliny do gotowania mięs w formach cienkich z zastosowaniem komory grzewczej.  Tu temperatura była dużo niższa a zatem niższe były ciśnienia wewnątrz oblepienia.  Małych porcji nie trzeba było już zalepiać w grube formy, wystarczały cienkie plastry a przeważały cienkie warstwy mokrej gliny rozmazane wielokrotnie po powierzchni mięsa.  Rozmazana na powierzchni cienka 0,5-1mm glina wysychała na słońcu niemal natychmiast.  Tu glina musiała i mogła być mokra.  Tym bardziej, że można było położyć następną warstwę, tak na wszelki wypadek.
Tym wybranym gatunkiem gliny był biały kaolin. 

W kolejnym roku, po orce wiosennej zastałem na polu białą plamę, zanotowałem w pamięci i poszedłem dalej.  Przypuszczeń mogłem mieć milion dwieście tysięcy ale jedno było ponad wszystko. Plamę zlokalizowałem na obrzeżu obozowiska (O-8) i mogła dotyczyć naszego przodka bardziej niż jego następców.  Ale dziś wracając pamięcią przypominam sobie białą plamę na polu, 2x3 metry, białej pylistej substancji wyoranej i rozwleczonej po ziemi.  To znaczy, że lemiesze dotarły w głąb do zmagazynowanych tam zapasów kaolinu.  A to znaczy, że nasz przodek takiej a nie innej gliny potrzebował, wyprawiał się po nią i gromadził w obozowisku.  Ciągle była mu potrzebna, musiał ją mieć pod ręką.

I na koniec ciekawostka.
Ugotowaną w komorze porcję mięsa lub przetopioną porcję tłuszczu obsmarowaną cienko gliną, warstwami 1-2 mm można było obierać ze skorupy jak …gotowane jajko.  Dlatego w głowie ulęgła mi się głupota; pytanie, czy gotował jaja bez wody np. w gorącym powietrzu, w komorze?  Wszak w temperaturach 80-100 st.C było to możliwe, wystarczyło tylko ustawić temperaturę.  Wielkie nieloty przez długi czas nastawały na jego życie. Smażenie ich jaj w komorze miał przecież opanowane,
ale o tym już wiecie.

                                                             s. hab. Roman Wysocki
27.10.2015  Bystrzyca k.Wlenia
Prawa autorskie zastrzeżone.