Czarna dziura, w kamieniu.
Elity naukowe cywilizacji Homo sapiens zajęte są
poszukiwaniem obcych cywilizacji. Choćby
najmniejszych form życia, bo od wirusów, bakterii i komórek do cywilizacji, to
bardzo daleko. W NASA najlepsi z
najlepszych korzystają z najnowszej aparatury badawczej, wysyłają w Kosmos sondy
wyposażone w tę aparaturę. Póki co,
badają kamienie, które spadają na Ziemię a to z Marsa, a to z Księżyca. Robią to pod pretekstem badania historii
Świata a Życia we Wszechświecie przede wszystkim.
Tymczasem tu na Ziemi, na Ziemi Niczyjej leżą tony kamieni z
żywymi (chemicznie) białkami, reliktami przeszłości. Bo to w białkach na Ziemi ta historia jest
zawarta. Ale oni o tym nie wiedzą.
Muszę im o tym napisać, może oni też mi nie odpowiedzą.
A może znajdą dla mnie jakiś złomowany sprzęt, bo póki co,
to ja tylko obglądam (tłum. oglądam).
Znaczy badam ORGANOLEPTYCZNIE - co za dureń wymyślił takie pokraczne a
nieprzyzwoite słowo zasługujące na Anty-Nobla.
Nowego sprzętu mój zabytkowy komputer nie obsłuży. Upraszam się a uniżenie.
Skoro zaś opowiedziałem Czytelnikom, jak z kolorowych
kamieni powstają czarne kamienie i pokazałem cały ten proces przebiegający bez
dostępu powietrza, w warunkach naturalnych, w dwóch fazach;
1. Faza fosylizacji 200-300 tys. lat., działanie krzemionki
i początkowe działanie białek – zmieniające się kolory, zanikające struktury w
kamieniu.
2. Faza rozkładu kamienia przez białko, kolejne 100-200 tys.
lat, którego wynikiem jest czarny drobnokrystaliczny kamień.
To trzeba mi uogólnień a poszukiwania reguł, konsekwencji owych
przewrotnych rozważań.
Pierwszą, która ciśnie się na ekran, jest stwierdzenie;
- że czarny kolor WSZYSTKICH CZARNYCH KAMIENI jest efektem
działania (rozkładu) białek.
To oznacza dla geologii i paleontologii, że pierwotnym
składnikiem tych kamieni były związki organiczne. Że białka były składnikiem, jednym z wielu
tych kamieni. Bo samo (czyste) białko
rozkłada się na asfalt.
Ropy naftowe i wszelkie gazy energetyczne to nic innego jak
produkty rozkładu białek z bakterii i innych mikroorganizmów zalegających
głęboko po ziemią albo tuż pod powierzchnią.
I petro specjalistom pozostawiam, czy występowały tam jako skupiska
owych bakterii, czy też wchodziły w skład kamieni i ich warstw, czy są
produktem ubocznym rozkładu białka zawartego w kamieniach. Jego, białka, nadwyżki w tych
kamieniach. Te złoża, to przeważnie
zbiorniki podziemne ale też łupki (bitumiczne) a jaki jest ich kolor? Ja nie wiem, ja ich nie widziałem.
Węgiel kamienny i brunatny, to też czarne lub prawie czarne
kamienie na różnym etapie (po różnym czasie) rozkładu białek tyle, że
roślinnych. Węgiel kamienny głęboko pod
Ziemią bez dostępu powietrza i pod dużym ciśnieniem, węgiel brunatny płytko w
warunkach naturalnych i przy dostępie powietrza. Oba dwa występują w stanie
stałym, domyślam się, że przyczyną jest różny skład (budowa) białek roślinnych
(różne gatunki drzew) a procesy w innych warunkach przebiegają inaczej. Różny jest też czas skamienienia drzewa w obu
gatunkach węgla. Ale ich czarny kolor
jest wynikiem rozpadu łańcuchów białkowych, których podstawowym pierwiastkiem
jest węgiel. Stąd i kolor.
Jak wszem wiadomo, kolor czarny to zdolność powierzchni
fizycznych do pochłaniania światła i widać węgiel tak ma – na powierzchni jest
światła pochłaniaczem (jak jaka czarna dziura!).
Ciekawostka; czarny dąb, cenny materiał na meble i ozdoby,
to kloce dębowe umieszczone w głębokim dole, zalane wodą i zasypane
ziemią. Wystarczy poczekać jakie 1000
lat i już mamy.
Ale ja zajmuję się Homo eretusem i jego wynalazkami,
i dlatego wyraz WSZYSTKIE pozostawiam specjalistom. Niech się nade mną pastwią.
Teraz zacznie się gwałt globalny, bo wszystkie uczone osoby
ze spektrografami w rękach zaczną badania wszystkich czarnych kamieni, które
wpadną im w ręce.
Wyjrzyjcie przez okno, oni już tam są i biegają po
polach. Tylko, że te pola nie są
siedliskami naszego przodka. Ale tym
sposobem udało mi się skupić uwagę naukowców na czarnej dziurze w kamieniu. Udało mi się ich do tej dziury wciągnąć.
Będą badać, czy są w nich choćby śladowe ilości białka. Co będzie jeśli znajdą - już będą wiedzieć,
skąd u nich ten czarny kolor.
Ja musiałem obyć się bez spektrografu i laboratorium
chemicznego. Musiałem użyć spektrografii
dedukcyjnej i materiału porównawczego.
Wśród zgromadzonych znalezisk mam dla Czytelników wiele
niespodzianek, którymi Was zaskakuję. Ja
się nie przechwalam, ja je po prostu mam a odkładam, aby po latach, jak
poukładają mi się w głowie, sfotografować, opisać i opublikować.
Stali Czytelnicy wiedzą, że często opisuję znaleziska a
opisując posługuję się zasobami wiedzy zgromadzonymi w danej chwili. Moje wymysły nie są stanowcze a
niepodważalne. Sam je koryguję po
latach, jako że; znajduję nowe artefakty, nabywam nowe spostrzeżenia, stawiam
nowe wnioski.
Bo, w archeologii, paleontologii czy geologii w materii Homo
erectusa nikt tego przede mną nie robił.
Sam muszę naprawiać swoje błędy i robię to na oczach Czytelników. Było tak z padliną, z ogniem i wieloma innymi
zjawiskami, które musiałem naprawiać sam po sobie. Musiałem się przy tym kajać a przepraszać.
A mylić się nikt nie lubi, ja też tego nie lubię. Przy tej okazji nawet sam się habilitowałem,
przy ogniu. Bo na Ziemi Niczyjej stopnie
naukowe leżą na ornych polach, trza je jeno znaleźć, oczyścić, opisać i
opublikować. Trzeba w nie włożyć wiele
pracy ale warto i uczelnie nie są tu do niczego potrzebne.
Niektóre znaleziska odkładam na lata, gromadzę kamienie i
wiedzę własnoręcznie zdobytą, odkładam do dojrzewania. A że tej wiedzy o kamieniach mam coraz
więcej, to zatacza ona w głowie oraz większe kręgi wokół kamieni złożonych w
głowie i w domu po kątach.
(W moim własnym domu nie ma już dla mnie miejsca!)
Efektem tych cyklonów są erupcje teorii i praw Natury, jak
najbardziej nieuprawnione wnioski, zwalające uczonych z nóg i powstrzymujące od
protestów, czytania moich tekstów pod kołdrą, w ukryciu. Rozkładają bezradnie ręce ale czytają, wiem
bo zaglądam do statystyk na wszystkich trzech stronach o Homo erectusie. Bardzo dobrze by mi zrobili ogłaszając zakaz
czytania moich wymysłów, liczę na odwrotny skutek.
A musiałem zrobić kolejny przewrót, odpalić kolejny ładunek,
żeby móc opisać kolejne znaleziska i zjawiska.
Żeby wprowadzić Czytelników w temat gotowania ciast przez Homo erectusa
i zastosowaniu w tym jaj (białka).
Bo nie dość, że ciasta z surowców roślinnych do
przetworzenia cieplnego zawierały w sobie białka roślinne, to jeszcze do
gotowania niektórych stosował (dodawał) białko jajeczne.
W przetwórstwie spożywczym;
- po mięsie surowym zalepianym w rozmoczonej glinie, do
dojrzewania,
- mięsie smażonym luzem nad ogniskiem lub na kamieniu w
ognisku,
- mięsie gotowanym w formach ulepionych z wyrobionej gliny i
w ognisku,
- wypiekach placków małych i dużych, chlebów z zastosowaniem
tłuszczów i sosów pozostałych w formach po gotowaniu mięs,
- wypiekach placków lekkich; małych i dużych bez tłuszczu,
przyszedł czas na gotowanie wyrobów z surowców roślinnych. I musiało upłynąć kilka lat, zanim się na to
zdecydowałem, potrzebny był przełom czyli myślenia zawrócenie.
Wszyscy wokół monitora zakrzykną; - jak to, przecież do
gotowania potrzebny jest garnek i woda!
Ja też tak myślałem a myśli o gotowaniu odpędzałem, wykluczałem.
Ale takie jest nasze współczesne a odwieczne pojmowanie
gotowania, z takim gotowaniem mieliśmy dotychczas do czynienia, stąd i takie
myślenie.
A przecież Homo erectus mięso gotował, co prawda nie
w garnku a w zamknięciu w formie ulepionej z gliny i bez wody ale to mieściło
się w głowach. Było to zbliżone do
gotowania w szybkowarze, znane nam i nikt nie protestował.
Ponadto, do dziś niektóre starożytne kultury stosują zarówno
surowego mięsa „dojrzewanie” jak i gotowanie mięsa w glinie.
Nasz przodek myślał inaczej, bo i żył w innym świecie i
dysponował innymi środkami technicznymi.
Był zmuszony przez Naturę do jedzenia przetworzonych białek roślinnych i
przetwarzał je na swój sposób. Dążenie
do spożywania niemal wszystkiego, co spożywali roślinożercy a w tym do
trujących białek i cukrów, rozszerzało jego zakres diety. Przetwórstwo cieplne uniezależniało od
ograniczenia, od spożywania tylko owoców, korzeni i liści – jadalnych. Powiększał zasoby pożywienia a to dawało
większe szanse na przetrwanie gatunku. I
on to wszystko wiedział bez książek.
Powiedzieli mu o tym Kosmici – psychiatrów i fantastów też
trzeba czymś pożywić - oczywiście, że żartuję.
Co wcale nie znaczy, że mnie to nie gnębi.
Ponadto, zbyt wielu uczonych, cały Świat od lat czeka, abym
tak napisał.
Co to, to nie.
Na co dzień, przez całe życie mamy do czynienia z gotowaniem
wody.
To proces gwałtownej zmiany skupienia wody z fazy ciekłej w
fazę gazową czyli parę wodną. W
normalnych warunkach, na wysokości poziomu morza zachodzi on w temperaturze 100
st.C. (na wysokości 3 tys. m. – ok.80 st.C.).
I ten proces jest dla nas widoczny i słyszalny – jest
sygnałem. W tym momencie woda zmienia
swój stan skupienia a objętość powstającej pary wodnej jest znacznie większa od
objętości wody w płynie. A że para z
garnka ulata, to i zupy w garnku ubywa, bo ubywa w niej wody. Zatrzymać się pary w garnku nie da nawet pod
przykryciem, wykipi albo i rozsadzi.
Kto czytał „Jajecznicę…” to i wie, bo ostrzegałem, żeby
jajka w skorupce nie wkładać do mikrofali, bo wybuchnie. Zagotuje się woda zawarta w białku i
rozsadzi.
Samą wodę gotujemy, żeby zabić wszelkie bakterie i wirusy,
odparować lub rozłożyć zalegające w niej niepotrzebne gazy i związki chemiczne,
i nie zawsze się to udaje, nie zawsze robimy to skutecznie. Taką wodę uważamy za czystą i zdrową –
nadającą się do picia. Pozostają w niej
jeszcze związki i bakterie, którymi zajmują się normy przydatności wody do
spożycia.
A przecież ścinanie białek, to proces zniszczenia łańcuchów cząsteczkowych
i jak pisałem, zachodzi w temp. 65 st.C.
Dla różnych białek i różnej budowy owych łańcuchów (wiązań) te
temperatury mogą się różnić i dlatego przepisy unijne każą w gospodach podawać
gorącą zupę powyżej 71 st.C. Kilka
stopni więcej, tak na wszelki wypadek.
Przepisy bronią nas przed spożyciem surowych białek, bo w nich niektóre
łańcuchy bardzo długie i bardzo dla nas trujące. Takie to moje, prostaka białka i przepisów
rozumienie.
To znaczy, że wcale nie potrzebna jest temp. 100 st. a C.,
żeby białka ściąć (przetworzyć), żeby je skonsumować bezpiecznie i ze
smakiem. Tylko, że tego procesu, w tej
temperaturze i w garnku nie widać.
Woda jest środowiskiem, jest nośnikiem rozprowadzającym
ciepło w naczyniu a gotując się w stałej temperaturze, jest sygnalizatorem, że
wszystko, co miało się stać z białkami już się stało. Jeśli zaparzamy kawę lub herbatę, natychmiast
po zagotowaniu zalewamy czynnik wrzątkiem, bo białek w nim ani, ani i można go spożywać od razu.
Gotując w wodzie mięsa i warzywa musimy dostarczyć temperaturę
głęboko, we wszystkie zakamarki gotowanych produktów a to zajmuje więcej czasu. Niektóre, gotujemy godzinami, bo mają zwartą
strukturę i mogą się nie dogotować.
Sprawdzamy ich zwartość nakłuwając widelcem, ustępujące i rozłażące się
pod naciskiem są już ugotowane. Z moich
eksperymentów najdłużej gotują się ozory wołowe, 2 i więcej godzin. Wiem, bo stałem nad garnkiem i dziobałem
widelcem.
Nasz przodek gotując mięso zalepione w formie glinianej
wiedział po jakim czasie tłuszcz wytopiony z porcji przesiąknie przez ścianki
małej lub dużej formy. To było widoczne
w żarze ogniska, forma zaczynała dymić a barwa formy zmieniała się na
ciemnobrązową. To był sygnał do wyjęcia
formy z żaru. Po otwarciu para buchała z
mięsa, buchała ze środka porcji pozostawiając w skamieniałościach otworki na
powierzchni kamienia. Mięso było
ugotowane pod ciśnieniem na wskroś, w całej objętości porcji gotowała się woda
zawarta w mięsie. I nie trwało to długo,
przypuszczam, że od kwadransa do godziny w zależności od wielkości porcji.
Nasz przodek musiał znaleźć sposób, technologię
przetwarzania surowych białek roślinnych także cukrów i trucizn na pożywny
pokarm.
I znalazł, znaczy, że szukał a nie czekał na podpowiedzi.
A zastosowanie komory grzewczej bardzo mu to ułatwiło. Bo osiągnął wyniki, których nie osiągnęli
inni jemu współcześni, oni tylko piekli lub smażyli, i to tylko mięso. Chyba, że ktoś znajdzie coś nowego dotyczące
tego samego okresu w innym miejscu na Ziemi.
Niechaj szukają, życzę powodzenia.
A ja muszę teraz przemyśleć;
- co on do tej komory wkładał,
- co zachodziło w środku a pod zamknięciem,
- i co z komory wyjmował?
Z czarnej dziury w kamieniu, wydłubałem wstęp do INNEGO (!) gotowania
naszego przodka. Bo, zanim skamieniałe gotowane
wyroby pokażę, należało mi przemiany i procesy w kamieniach objaśnić. W naszym cywilizowanym Świecie w naczyniach
wykonujemy czynności, które nazywamy pieczeniem, smażeniem i.t.p. ale w istocie
chodzi nam o to samo; o gotowanie i odparowanie wody, i ścinanie białka.
Gotowanie wodą a bez garnka.
Ale się narobiło, już to widzę.
Już możecie się oblizywać.
A że będę Was karmił fotografiami, to obecny kamienny wygląd tych
przetworów wcale Was nie zachwyci. Nie
moja to wina, że jadamy oczami.
Foto autor s.
hab. Roman Wysocki
27.09.2015 Bystrzyca k.Wlenia.
Prawa autorskie zastrzeżone.