Zapasy żywności - bez konserwantów.
fot. 1. Skamieniałości - porcje mięsa traktowane nasionami i liśćmi przypraw do gotowania;
1 - drobiny nasion, białe,
2 - drobiny nasion, czarne i często spotykane,
3 - całe liście i fragmenty ziół.
Zamykając I tom książki
esejem „I z kupy wróżenie” wcale nie wypróżniłem głowy z ogólnych a generalnych
przemyśleń i wniosków. Bo w pustej
głowie z łatwością mnożą się następne wnioski wynikające z poprzednich i dawno
poczynionych spostrzeżeń.
Takim spostrzeżeniem, z
którym nosiłem się od dawna, były znaleziska porcji jadła; mięsa gotowanego lub
wypieków porzucone w doskonałym stanie, nawet nie tkniętych zębami czy
odłupkiem. Takich porcji jedzenia wiele prezentowałem
na stronach książki w cyklach „Jak Homo erectus garnki lepił” i
„Wypieki”, do zdjęć wybierałem właśnie eksponaty najlepiej zachowane i
czytelne. Znaleziska tychże są
powtarzalne setkami w zgromadzonym materiale porównawczym i wcale nie są śmieciami. Bo o śmieciach pisałem w eseju generalizując
ład i porządek w obozowiskach naszego przodka.
Mając takie znaleziska znowu
roszczę sobie niesłuszne prawo do wnioskowania;
Nasz przodek przechowywał
nadwyżki żywności, robił zapasy.
Znajdując przed laty pieczeń,
później opisując znalezisko w eseju dochodziłem sposobu jego przechowywania w
świeżości i dalszego procesu jego skamienienia.
Robiłem to na takim poziomie, na jakim wtedy to rozumiałem i nie
zamierzam tego zmieniać, niech wszyscy wiedzą.
To odkrycia, które sam sobie i Czytelnikom próbowałem wyjaśniać.
Dziś mając za sobą lata
poszukiwań i dochodzenia (mojej) wersji zdarzeń, myślę zupełnie inaczej.
fot. 2. Kolejna już porcja skamieniałej trzciny cukrowej. Zapleśniała i nie nadawała się do spożycia ale spożywała ją pleśń, bo bardzo lubi cukier.
Skamienienie pieczeni
przypisuję generalnie krzemionce, czyli substancji, która przecieka niemal
przez wszystkie strony moich książek.
Tłumaczy geologię jako zjawisko wtórne na skamieniałościach a w tym na
artefaktach dotyczących Homo erectusa.
Znacznie gorzej rozprawić się
z utrzymaniem w świeżości znalezisk, to znaczy stanu ogólnego kamiennych
znalezisk wskazujący na doskonałe zachowanie w stanie pierwotnym, w takim
stanie w jakim powstały przed setkami tysięcy lat.
Wyglądają tak, jakby powstały
dziś lub wczoraj. Ale dziś są
kamieniami, i dlatego są kwestionowane – jako NIEMOŻLIWE.
Jednakowoż, nasz przodek,
chcąc utrzymać świeżość przetworzonego mięsa czy wypieków, musiał im stworzyć
właściwe warunki. Zarówno odciąć dopływ
powietrza i dostęp robactwa, jak i stosować naturalne substancje konserwujące. Różne środki stosowne dla różnych produktów.
fot. 3. Małe skamieniałe placki tknięte pleśnią.
I tu muszę cofnąć się w przeszłość
do swojej pamięci.
Bo stare ludzie niekoniecznie
pamiętają, jak się dziś nazywają i trudno im się z rana zalogować. Ale dobrze pamiętają, jak nazywali się
dawniej.
Cofnąć mi się trzeba do
naszych rodzonych przodków, którzy to nie mieli lodówek, lodu ani
konserwantów. Żyli w naturze i tylko
takie naturalne środki i sposoby stosowali.
Przykładem może być masło i
sery białe. Te wyrabiane ręcznie były
przechowywane, zawijane w liść chrzanowy, czyste płótno i składane w zimnej
komorze. Ta komora to piwnica pod domem
lub schron wykopany specjalnie do tego celu.
I tu obowiązywała zasada, to musiało być pomieszczenie podziemne lub
podziemny fragment fundamentów. W
pomieszczeniu była obniżona i stała temperatura na granicy 4-6 st.C. I było to widoczne na ścianach, widoczny był
zasięg wilgoci (wody z gruntu) choć nie miało to związku z wodami gruntowymi, to
akurat obrazowało lustro wody (poniżej) w studni, w gospodarstwie.
I w tym widzę starą jak świat
metodę na przechowywanie żywności.
To dół w ziemi, poniżej
poziomu zasięgu wilgoci. Złożone tam
produkty zawinięte w liście lub czyste skóry i przykryte liśćmi lub skórami,
zasypane do wierzchu ziemią. Taki termos
o stałej ale niskiej temperaturze, bez dostępu powietrza i robactwa wydaje się
praktyczny w tamtych warunkach, wystarczający na kilka dni i prosty w
stosowaniu. Ten dół pomieszczony był w
szałasie, bo w obozowisku poza szałasami pomieszczone były doły na śmieci czyli
resztki i zepsute pokarmy.
Przechowywanie żywności było
pierwszą potrzebą po przetworzeniu żywności.
Wynikała z obfitości pokarmów po pozyskaniu surowca i przetworzeniu. Zwalniało to z codziennych polowań,
codziennego pozyskiwania surowców i codziennego przetwarzania na te kilka dni
do wyczerpania zapasów. Na tym zyskiwało
środowisko, były oszczędzane zasoby surowców.
Czy to zwierzyna, czy rośliny pozostawały dłużej do wykorzystania i
zagospodarowania. A przypadki
pozostawienia pożywienia w spiżarni lub zepsucia albo wyrzucenia resztek do śmietnika
zdarzały się bardzo rzadko.
fot. 5. Bardzo duża skamieniała porcja gotowanego mięsa ze śladami pleśni.
Jawi się jednak wróg
publiczny tej metody. Po kilku dniach ujawnia
się w środowisku wilgotnym a zimnym, to pleśnie. Przydatne do dojrzewania serów ale tych
przecież nasz przodek nie produkował. Szkody
dotyczyły zarówno wypieków jak i przetworzonych mięs, były widoczne i
śmierdzące.
Jak już wspominałem, koty
powiedziały mi, że Homo erectus do przetwarzania produktów używał soli. Dotyczyło to zarówno mięs jak i
wypieków. Co więcej na powierzchni
porcji gotowanych mięs w materiale porównawczym widziałem także czarne drobiny
czegoś, domyślam się, że ziół i przypraw.
To może oznaczać, że przed zalepieniem w glinie, były obsypane lub
nacierane tymi ziołami. To też może
oznaczać, że do przechowywania konserwował produkty; solił i nacierał produkty
ziołami niemiłymi pleśniom (antyseptycznymi).
Aby uniemożliwić lub hamować ich działanie.
Przywiodłem Was do tego, że
do magazynowania pokarmów mógł stosować sól i odpowiednie zioła, liście tych
ziół odpowiednie do długotrwałego utrzymania pokarmów w stanie zdatnym do
spożycia.
Właściwości spożywcze i
lecznicze roślin znał znacznie lepiej od nas i naszej farmacji. Znał i stosował w eseju „Doktor?” i nie było
przeciwwskazań, by ich nie stosował w przetwórstwie i konserwacji żywności. A moje znaleziska idealnie zachowanych
przetworów Homo erectusa są na to najlepszym powodem. I nie piszę dowodem, bo są powodem abym tak
myślał i zarażał Czytelników.
fot. 5. Porcja skamieniała i jako kamień została obtoczona przez lądolód, ślady pleśni pozostały.
W moich znaleziskach znajduję
mięso surowe lub „dojrzałe” Okres III, znajduję porcje mięsa surowego,
pieczonego w ognisku lub gotowanego z Okresu IV i V. Nie znajduję zaś mięsa suszonego ani
wędzonego ale nie odważę się napisać, że tego nie robił. Znając te metody współcześnie i historycznie,
bardzo mi ich brakuje.
Ale mogę przypuszczać, że
mógł tego nie praktykować ze względu na zapachy i roje zwabionych much. A smrodu i brudu nie znosił, unikał i
sprzątał wszystko „sprzed nosa”.
Domyślam się też, że węch
miał wielokrotnie lepszy od nas, przecież nie był „znieczulony” chemią i
zanieczyszczeniami, którymi my mamy do czynienia.
Ja palę papierosy, więcej niż
ruskie normy przewidują. Ale po
półgodzinnym marszu do lasu a bez papierosa, wyczuwam węchem grzyby, obecność
kleszczy, dzików i saren w okolicy a padlinę nade wszystko. Rozpoznaję tez wiele zapachów roślinnych.
A to wszystko, to jest nic w
porównaniu z powonieniem naszego przodka.
On żył w czystym środowisku i
dbał o higienę nosa, o postrzeganie zapachów. Miał doskonały węch i potrzebował
go nie tylko przy gotowaniu, potrzebował go bardzo na polowaniu. Musiał wyczuwać zwierzynę maskując zapach
swój własny. Bo ludzie się pocą w
odróżnieniu od zwierząt. Przez to
śmierdzą ponad wszelkie stworzenie i każdy zwierz Wam to powie.
Dlatego nacierał się trawami
i ziołami z otoczenia, znanymi przyszłym ofiarom, żeby zamaskować swój zapach.
Temat węchu zajmuje mnie tak
bardzo, bo istota człowiecza o bardzo wyrafinowanym smaku i węchu, nie mogła
gotować mięs, piec wypieków w smrodzie i brudzie. Nie mogła też polować czy podejmować innych
czynności choćby seksualnych z sukcesem.
Czystość osobista i czystość w otoczeniu były niezbędnymi warunkami do
utrzymania się przy życiu. Tych wartości
i zachowań przestrzegał sam i wymagał od innych.
Stąd też duża ilość znalezisk
zakopanych śmieci i zakopanego przechowanego jadła. Ilość duża ale nie nieskończona tym bardziej,
że nikt nie szuka.
A każdy znaleźć może, bo
tknięte pleśnią jadło Homo erectusa, jest naznaczone i każden jeden, jak
znajdzie, to zauważy.
Bo jest to charakterystyczny
wyróżnik. Znajdując poplamiony kamień na Ziemi Niczyjej znalazca może być pewien, że trzyma w dłoni jadło Homo erectusa.
Ślady pleśni nie dotyczą
żadnych innych kamieni. Te inne kamienie
porastają mchami i porostami, które nie pozostawiają czarnych plamistych śladów
jak pleśnie. Pleśnie przed setkami
tysięcy lat żywiły się warstwą powierzchniową tych pokarmów. Skamieniały na powierzchni przetworów razem z
nimi. Nie dają się odczyścić, no chyba,
że ktoś się bardzo uprze… tylko po co?
A teraz?
Teraz muszę przerzucić
kilkaset kamieni, odszukać i wybrać te poplamione. Muszę je oczyścić, sfotografować, wrzucić do
komputera, wybrać czytelne i zrozumiałe z setek zdjęć, przygotować zdjęcia i
opisy, aby wreszcie kilka z nich umieścić w edycji – jak ja tego nie lubię.
Nie lubię tak bardzo, że
teksty o zapamiętanych w polu znaleziskach czekają tygodniami do publikacji. Dopiero w edycji myśli spotkają się z obrazami,
ku nauce. Ale w głowie mam listę
kamieni, których nie odnalazłem w swoich zbiorach.
Foto autor Roman Wysocki
14.06.2015 Bystrzyca k.Wlenia
Prawa autorskie zastrzeżone.